czwartek, 11 lutego 2016

Jacy są faceci w Ameryce?

Z okazji zbliżających się Walentynek post o... facetach :)

Co udało mi się zauważyć podczas moich 7 miesięcy tutaj? 
Na pewno nie możemy generalizować i mówić o facetach w Ameryce ogółem. Dlaczego? 
Każdy stan ma inną "mentalność" i tak samo, jak inne jedzenie/drinki będziemy mieli w Teksasie a inne w Nowym Jorku, tak samo jest zróżnicowanie jeśli chodzi o ludzi. 

Co widać na ulicach w Teksasie?
- Naprawdę rzadko można tu spotkać hipstera w rurkach. Faceci ubierają się normalnie, jak każdy zdrowy mężczyzna ubierać się powinien. 
- Raczej rzadko kiedy bywa, że mężczyzna przepuści kobietę w drzwiach przy wejściu do sklepu. Mam tu na myśli "spotkanie" zupełnie przypadkowych osób. Z tego, co rozmawiałam na ten temat z hostką, dowiedziałam się, że spowodowane jest to w głównej mierze tym, że same Amerykanki bardzo domagały się równouprawnienia i stąd takie zachowanie :)
- Przez bliskość granicy Meksyku jest tu naprawdę dużo niskich mężczyzn. 

Jakich mężczyzn udało mi się tu poznać i jak? 
Niestety, jak już ktoś kojarzy kim jest au pair większość szuka łatwej okazji do seksu. Au pair - przyjechała na rok, szuka przygód, pewnie z chęcią przyjmie Amerykanina w gościnę. Nie ukrywajmy, że są też au pairki szukające takich wyskoków. :) Ja do takich, na szczęście nie należę (dzięki Mamo za wychowanie!) i staram się mieć nosa do szukających łupów i omijać takich szerokim łukiem. 
Zaraz po przyjeździe tutaj zadałam Pauli kluczowe pytanie - Jak kogoś poznać?. Odpowiedź była jedna - Tinder. No to zakładamy tindera.. Lewa, prawa, lewa, lewa, prawa, prawa. O jest match! 
Oczywiście nie obyło się bez "Hi baby/sweetheart/honey! You are so beautiful! Can i kiss your pussy?". Z aplikacji tej w sumie nie udało mi się poznać nikogo wartego uwagi ;) Plus taki, że naprawdę dużo mi to dało na początku jeśli chodzi o język - jak już nawiązała się rozmowa, często padały słowa/wyrażenia, których nie miałam okazji wcześniej spotkać :)
Kolejna miejsce do poznania kogoś - klub/ulica/znajomi/siłownia/szkoła. Tu się rzecz ma podobnie jak w Polsce - poznajemy kogoś, wymieniamy się numerami (lub nie) i utrzymujemy kontakt (lub nie) :) Plus jest taki, że w przeciwieństwie do tindera, czy innych wirtualnych znajomości tu widzimy od początku jaki ktoś jest w rzeczywistości, jak wygląda, jak rozmawia, jak nas traktuje i korzystamy z uroków mowy werbalnej i niewerbalnej ;)
Ostatnie miejsce, dość popularne wśród au pair - portal okcupid, czy inne podobne portale. Czyli nic innego, jak portale randkowe ;) Rzecz podobna do Tindera, rozwinięta o krótsze lub dłuższe opisy :) 

Krótki spis "ciekawszych" poznanych mężczyzn. Oczywiście są to przypadki wybrane, w sposób mniejszy czy większy zapadające w pamięć:
1. Łowca krokodyli - poznany przez Tindera chłopak z Luizjany. Na spotkaniu pokazywał filmiki, na których razem z kolegą próbowali dotknąć aligatora.
2. Turecki piosenkarz - poznany w klubie country, pochodzący z Azerbjedżanu. Po tygodniu znajomości zaprosił na swój występ na tureckim festiwalu, publiczność robiła sobie z nim zdjęcia. Po wpisaniu nazwiska w google okazuje się, że jest znanym w swoim kraju piosenkarzem. Ups!
3. Iluzjonista - poznany na ulicy podczas Sylwestra w Chicago. Po powrocie do baru umilał nam wieczór sylwestrowy sztuczkami magicznymi. A był w tym dobry! 
4. Piosenkarz - poznany w barze podczas Sylwestra. Ma swój własny zespół, podejrzewam, że sławy z tego nie będzie, ale kilka piosenek całkiem do posłuchania.
5. Kickbokser - poznany w klubie. Przyjechał z Jordanii, żeby zająć się tutaj zawodowo (nie wiem na ile zawodowy może być ten sport) kickboxingiem i muay thai.
6. Habibi - czyli szukający na siłę związku chłopak z Iraku. Poznany w szkole, podczas kursu angielskiego. W trakcie zajęć opowiadał, jak siostra zginęła z rąk ISIS. Ile w tym prawdy? Nie mam pojęcia.


Nie szukałam i nie szukam związku tutaj na siłę, co ma być to będzie, ale korzystałam zarówno z tindera czy okcupid, chociażby po to, żeby nawiązać nowe znajomości z osobami niekoniecznie związanymi z aupairingiem. Co jest fajne w takim "randkowaniu"? Można poznać naprawdę fajne osoby, co ciekawe nie zawsze muszą to być Amerykanie ;) Tym sposobem jeden weekend miałam taki, że w piątek poznałam Meksykanina, w sobotę spotkałam się z Jordańczykiem, a w niedzielę z Ekwadorczykiem. Więc zawsze można sobie wyrobić znajomości, które w pewien sposób mogą zaowocować nam w przyszłości, chociażby tym, że w trakcie podróży można sobie załatwić miejsce noclegowe! ;)


P.s. Amerykanie są naprawdę "crazy" na temat Walentynek. Dekoracje, serduszka, cukierki walentynkowe są w sklepach praktycznie od początku stycznia. W szkołach odbywają się walentynkowe party dla dzieci, wszyscy wszystkim dają kartki i słodycze. Radio, które w okresie przedświątecznym było tylko z muzyką świąteczną, teraz jest tylko z piosenkami o miłości. Błagam niech to się skończy. Kochajmy się całym rokiem, a nie tylko w ten jeden dzień. 

Pozdrawiam,
Natalia

środa, 27 stycznia 2016

Za co kocham Texas?

Decydując się na program ani przez chwilę nie myślałam w jakim Stanie chcę się znaleźć. Priorytetem była dla mnie rodzina. Gdy jednak zobaczyłam Teksas pomyślałam "O super! Poznam Strażnika Teksasu!", bo w sumie tylko z tym mi się kojarzył Stan Samotnej Gwiazdy (Lone Star State). Później w ramach zgłębiania tematu dowiedziałam się, że królują tu kowbojskie buty, kapelusze i wszędzie gra country! :D Teraz nie zmieniłabym Teksasu na żaden inny Stan i już piszę dlaczego! :)

Za co kocham Texas?

za pogodę - w Wigilię Bożego Narodzenia tuż przed Pasterką 25 stopni Celsjusza? Nie ma sprawy :) Zimę mamy tutaj naprawdę zróżnicowaną, ale ogólnie królują ciepłe temperatury. Zdarzają się dni poniżej 10C ale to jest tak rzadkie, że naprawdę nie daje się we znaki. Najgorsze są niestety amplitudy - rano potrafi być poniżej 10C a za kilka godzin powyżej 20C co sprawia, że naprawdę nie wiadomo jak się ubierać :) Jeśli chodzi o lato to- gorąco, gorąco i mokro. Klimat jest taki, że w lato jest bardzo duża wilgotność powietrza, co sprawia, że gdy tylko wyjdzie się na zewnątrz jest się mokrym, ale z kolei nie można zapominać o swetrze, bo wszędzie jest klimatyzacja i różnice między pomieszczeniem a temperaturą na dworze potrafią przyprawić o ból gardła :)

Zdjęcie zrobione w drodze na Pasterkę! :)

za kluby country i 2step - miła odskocznia od typowej muzyki klubowej, gdzie większość przytupuje nóżką. Jak wygląda zabawa w takim klubie? W klubach, w których zdarzyło mi się bywać wygląda to tak: 
1. kilka piosenek country, do których ludzie tańczą w parach dookoła parkietu :) Jak to wygląda można obejrzeć o tu: 2 step w Austin
2. tak zwany line dance, gdzie wszyscy wykonują w linii dokładnie te same ruchy :) Z tego co zauważyłam to właśnie line dance przyciągają na parkiet najwięcej osób. Tu można podejrzeć przykład tańca liniowego w klubie :)
3. zwykła muzyka pop - żeby ludzie, którzy nie przepadają za country też mieli się przy czym pobawić ;)
I tak w kółko po kilka minut w każdym etapie :D

P.s. Ludzie naprawdę chodzą tam ubrani w kowbojskie buty i kapelusze ;)

Parkiet w jednym z okolicznych klubów 

za język - każdy stan ma swój własny akcent i slang. Niby różnice są niewielkie, ale będąc w Chicago często miałam problem ze zrozumieniem co ludzie do mnie mówią (mówili bardzo szybko, albo skracali albo nie wiem co jeszcze), nie wiem czy to wina osób których spotkałam czy faktycznie jest tam "gorzej". W Teksasie może na początku miałam jakieś problemy, jednak spokojnie mogę zrozumieć wszystkich :D

za Tequille - przez bliskość Meksyku jest to jeden z najłatwiej dostępnych trunków tutaj :)

chciałabym napisać za Rodeo, ale o tym się przekonam dopiero w marcu :)

za niebo - nie wiem, czy po prostu w Polsce mniej w niebo patrzyłam, czy tu naprawdę jest ono bardziej spektakularne!
Dzisiejszy wschód słońca
 

I jeden z letnich zachodów


za flagę - bo wystarczy obciąć gwiazdę i mamy flagę Polski! ;)



Jest jeszcze wiele, wiele aspektów dlaczego nie zastąpiłabym mojego Stanu na żaden inny, ale to przy kolejnej okazji! 

Natalia

P.s. To już oficjalne - zostaję u "swojej rodziny" na kolejny rok! ;)

środa, 6 stycznia 2016

Chicago, czyli z wizytą w Wietrznym mieście

Co tu dużo mówić. Zakochałam się.

Na początku byłam dosyć sceptycznie nastawiona do Chicago - miasto z największą populacją Polaków w Ameryce, raczej nie wróży nic dobrego. Jednak po kilku dniach w tym mieście całkowicie zmieniłam zdanie. Polaków co prawda udało nam się kilka spotkać - już na lotnisku leciała z nami jedna Polka, później w sklepie, więc trzeba było uważać co się po Polsku mówi. Jednak Chicago swoim urokiem przezwycięża wszystko :) 

A więc od początku.. Dlaczego sylwester w Chicago? Razem z Paulą dostałyśmy zaproszenie od Emilii, która spędzała tam święta ze swoją host rodziną i pozwolili nam się na kilka dni u nich zatrzymać. Planów wcześniej żadnych nie miałyśmy na sylwestra, więc postanowiłyśmy skorzystać :) 

Bilety kupione no to lecimy!
27.12
A chciałoby się tak od razu polecieć. Z powodu pogody jaka wtedy panowała w Teksasie (tornada, śnieg - na szczęście Houston ominęło) część samolotów była odwołana/opóźniona. Nasz "na szczęście" tylko opóźniony. Tylko o jakieś 6 h. Na lotnisku byłyśmy już o 16, lot planowany był o 18.30. Wyruszyliśmy ostatecznie 30 minut po północy. W Chicago wylądowałyśmy o 3 w nocy z niedzieli na poniedziałek. Wspaniały początek wycieczki :D



28.12
Czyli pierwszy dzień zwiedzania Chicago. Wietrzne miasto przywitało nas, spragnione za zimą, śniegiem. Co prawda z deszczem, ale śnieg to śnieg.  Od rana postanowiłyśmy wybrać się na osławioną "Fasolkę" czyli Cloud Gate. Zaletą pogody było to, że nie było tłumów, czego zawsze można się spodziewać w tym miejscu, więc spokojnie mogłyśmy porobić zdjęcia. Jednak z drugiej strony nie mogłyśmy zobaczyć odbicia downtown, czyli tego, co w "Fasolce" najważniejsze :(


Trochę pochodziłyśmy po okolicach Millennium Park, jednak pogoda nas szybko przegoniła - było mokro i zimno, a przyzwyczajone do Teksańskiego ciepła szukałyśmy... ciepła :D

29.12
Od rana nie było już mokro, więc postanowiłyśmy jeszcze raz wybrać się na Cloud Gate. Tego dnia można już było zobaczyć wieżowce, ale i ludzi dookoła :( 







Wieczorem wybrałyśmy się do Chicagowskiego Zoo, które w przeciwieństwie do tego w Houston jest za darmo :) A w Zoo...




30.12
Być w Chicago i nie zobaczyć domu Kevina? No way! Co prawda od nas była to ok. godzinna podróż pociągami i autobusem, ale... :) 


31.12 
Czyli długo wyczekiwany sylwester :D Tego dnia postanowiłyśmy skorzystać  z bezchmurnego nieba i wybrać się na Skydeck, czyli najpopularniejszy punkt widokowy w Chicago :) Dawniej najwyższy budynek na świecie. Nie powiem, robi wielkie wrażenie stanięcie na wysokości 103 piętra na szklanej podłodze mając pod sobą NIC. Widoki dookoła tarasu też robiły wrażenie :) Można było zobaczyć całe Chicago z otaczającym je jeziorem Michigan  (swoją drogą to na prawdę jest jezioro, a nie morze czasem? fale jakie widziałyśmy w poniedziałek sprawiały inne wrażenie) :)




Rada na przyszłość - jak chcecie się wybrać na Skydeck to nastawcie się na czekanie. My w kolejce stałyśmy dwie godziny, przez co na górze nie ma z nami Emilii, która musiała wracać do pracy :/

Po punkcie widokowym postanowiłyśmy się wybrać do polskiej restauracji. Czas nas gonił (w sylwestra zamykali tego typu knajpy o 17), więc wybrałyśmy to, co było najbliżej, czyli Podhalankę. W ostatni dzień roku, tyle tysięcy kilometrów od domu miałyśmy chociaż namiastkę Polski - obsługa restauracji składała się ze starszych osób, w telewizji transmisja Sylwestra z Tvnem, a na stole żurek, kompot i schabowy z mizerią :) 

Czy mogę polecić Podhalankę? Wiadomo, że smakowało inaczej jak u Mamy, ale najgorsze nie było i portfeli nam super mocno nie oskubało :) 

Na wieczór planów żadnych nie miałyśmy, więc została improwizacja i oglądanie petard na mieście :) 

1.01
Czas powrotu do domu. Samolot zaplanowany dopiero na wieczór, więc wspólnie z Paulą wybrałyśmy się jeszcze na spacer po okolicy. A na spacerze takie widoki...

Oczywiście z samolotem nie obyło się bez opóźnień (ah ten Spirit lines) i o 2.30 a.m. 2.01 wylądowałyśmy w Houston.

To, co chciałyśmy zobaczyć - zobaczyłyśmy. Wiemy, że to, co widziałyśmy można było ogarnąć w 1-2 dni, ale my nie narzucałyśmy sobie tempa - w końcu to były nasze wakacje i w głównej mierze chciałyśmy odpocząć od codzienności au pairowskiej :) 
Co o Chicago tak ogólnie?
- urok dużego miasta, prawie jak Nowy Jork, tyle, że dużo mniej ludzi/turystów
- bardzo dobra komunikacja miejska - pociągi/ autobusy, na które nie trzeba długo czekać
- bardzo dużo osób hmm.. z problemami, trzeba raczej bardzo uważać w komunikacji publicznej i na ulicach
- piękne Downtown
- ludzie wiedzą o au pairingu - rzadziej niż w Houston musiałyśmy tłumaczyć kim jesteśmy (a może po prostu na takich ludzi trafiałyśmy :D) 


Wielkie podziękowania dla Emilii, która nas zaprosiła na tydzień w Chicago :) 


Pozdrawiam,
Natalia

P.s. Część zdjęć autorstwa Pauli :)

czwartek, 24 grudnia 2015

Homesick, czyli święta w Ameryce

Homesick

Święta są często okazją do odczuwania pierwszych oznak tęsknoty za domem. Wiele au pair decyduje się
w tym czasie na urlop, by pojechać do domu i spędzić ten czas z rodziną. Ja jednak od razu założyłam, że do Polski nie chcę lecieć, bo kiedy jak nie w tym czasie zauważyć różnice w kulturze polsko-amerykańskiej? :) Czy żałuję? Nie. Oczywiście, że miło by było podzielić się z Mamą i Tatą opłatkiem, ale od czego ma się skype i inne tego typu komunikatory? :) Specjalnie wstałam o 7, żeby chociaż przez skype uczestniczyć w rodzinnej Wigilii. Smaku domowych pierogów nie mogłam poczuć, ale nie było źle :) Jeśli chodzi ogółem o tęsknotę to też nie mam jakiejś dużej. Podejrzewam, że ma na to wpływ kilka czynników: z Mamą rozmawiam codziennie (dzięki współczesnej technologii to naprawdę nie jest trudne :), z pozostałymi członkami rodziny od czasu do czasu :); od kilku lat w sumie mieszkałam poza domem rodzinnym (w liceum był internat i Mama tylko w weekendy, a na studiach inne miasto i wizyty w domu raz na kilka tygodni), więc trochę się uodporniłam i przyzwyczaiłam do Mamy w słuchawce :)

"Kolacja wigilijna" z rodziną 


Wishlists, skarpety nad kominkiem - czyli Christmas in America 

W USA wszystko jest szybko. Pierwsze dekoracje świąteczne w niektórych sklepach widziałam już w sierpniu. Dodatkowo jedna stacja radiowa w listopadzie, zaraz po Halloween zmieniła się typowo w stacje świąteczną, gdzie tylko Christmas songs (na szczęście jest naprawdę dużo tych piosenek i nie leci w kółko tylko Last Christmas, czy All i want for Christmas is you; btw moje jedno host-dziecko pokochało tę piosenki i słyszę tylko "Natalia put something special"). Podobnie jest z dekoracją domów - w mojej host family choinkę ubraliśmy 30 listopada(!) i tylko moje host-dzieci przychodziły później do mnie i "Natalia, czy Santa przyjdzie dzisiaj w nocy do nas?". 

Co jest tutaj bardzo popularne?
- Elf on the shelf - małego Elfa umieszczamy gdzieś w domu, dzieciom mówimy, że jest to pomocnik Santy, który przez miesiąc (stawiamy na początku grudnia) będzie obserwował i donosił Mikołajowi czy dziecko jest grzeczne. Codziennie wieczorem zmieniamy pozycje i miejsce pobytu Elfa, żeby dziecko myślało, że Elf był w nocy u Santy :) W mojej host family niestety nie mamy Elfa :(
Po wpisaniu w google można znaleźć przykładowe zdjęcia z Elfem (Elf on the shelf)


 -Wishlists - list do Mikołaja w wersji dla dorosłych - przy robieniu Christmas Party, przekazujemy Wishlists, czyli najprościej mówiąc Listę życzeń, co chcemy dostać w prezencie. Z jednej strony fajne, bo unikamy nietrafionych prezentów, z drugiej być może zanika pierwiastek niespodzianki :)

-Skarpety nad kominkiem - tradycja znana nam z filmów z pakowaniem prezentów, słodyczy do skarpetek:)

- Prezenty dla wszystkich - dosłownie :) Obdarowujemy sąsiadów i ich dzieci, nauczycieli, znajomych. Choćby małą bombkę, czy czekoladki ale wypada coś dać.

- Last Christmas i Home Alone - tak, tutaj też się to słucha i ogląda Kevina

- Christmas Party - spotykamy się nie tylko z rodziną, ale też ze znajomymi, przyjaciółmi :)

Jaka jest duża różnica?
Nie ma Wigilii takiej typowej, czyli postu w dzień i uroczystej kolacji złożonej z 12 potraw.
Mikołaj przychodzi 25 grudnia.
Nie ma opłatka z życzeniami.
Nie ma drugiego dnia świąt, czyli 26 grudnia. Amerykanie ten dzień obchodzą inaczej, czyli wielkie poświąteczne wyprzedaże :)


Konkurs
W niedzielę wybieram się na tydzień do jednego z większych amerykańskich miast, w którym był ponad 25 lat temu kręcony jeden z najsłynniejszych świątecznych filmów. Film od lat oglądamy w polskiej telewizji :) Kto pierwszy zgadnie w komentarzu gdzie jadę otrzyma ode mnie pocztówkę z tego miasta :)


Nie pozostaję mi nic innego jak życzyć Wesołych Świąt/ Merry Christmas! :) 

Natalia

P.s. Nie objadajcie się za bardzo :)

środa, 16 grudnia 2015

Mój Perfect-match

Czym jest Perfect-match?

 W języku au-pairingowym perfect-matchem nazywamy rodzinkę, do której jedziemy. Czyli tą, która naszym zdaniem jest idealna dla nas, do tego by spędzić z nią nasz wymarzony rok w Ameryce. Ameryka, ameryką, jednak to właśnie z rodziną, którą wybierzemy będziemy się "męczyć" przez cały rok naszego programu (tak, można wziąć re-match [zmiana rodziny], jednak nie każdy re-match kończy się sukcesem). 
Wiele au-pair przy wyborze rodziny kieruje się lokalizacją ("O tak! Rodzina z Kalifornii - to mój PM"), inne ilością dzieci ("Wow! Tylko jedno dziecko, biorę ich!"), ale dla większości musi być to "coś". 

Wybory mojej nowej rodziny

W mojej aplikacji miałam, aż całe dwie rodziny.
Pierwsza (trójka dzieci, okolice Bostonu) od początku nie przypadła mi do gustu. Mało informacji
o sobie, tylko trzy czy cztery zdjęcia (w aplikacji można mieć do 20). Jednak jako, że Mama nauczyła mnie nie oceniać po pierwszym wrażeniu napisałam do nich wiadomość z propozycją skype. Nie odpisali, uciekli z profilu - oj nie ładnie!
Druga rodzina (trójka dzieci, okolice Houston) pojawiła się w dzień po zniknięciu pierwszej (w Culture Care można mieć tylko jedną rodzinę w danym czasie na profilu), od razu z wiadomością, że chcieliby porozmawiać na Skype. Przeglądając ich profil, czułam to "coś" :). Pełen komplet zdjęć (z sytuacji codziennych, "galowych", z aktualną au-pair), opisany schedule (plan pracy/dnia au pair), dosłownie wszystko co się dało. Umówiliśmy się na skype na kilka dni później,
w międzyczasie zrobiłam research znajdując aktualną au-pair na facebooku i wypytałam ją
o wszystko ;) Rozmowa przebiegła miło, chociaż nigdy się tak nie stresowałam (nie zapomnijmy, że to jednak rozmowa a'la kwalifikacyjna ;). Najpierw rozmawiałam z host-mum, która dużo pytała
o mnie, ja parę pytań o dzieci też zadałam. Następnie dołączył host-dad, który głównie mówił
o schedule, prawie w Teksasie, sprawach technicznych :) Na koniec dołączyły host-kids, czyli trzy dziewczynki, które pokazywały mi swoje zabawki. A na sam koniec padło magiczne pytanie - "Przyjedziesz do nas? Bo my ciebie chcemy!". Nie powiem, że mnie to nie zaskoczyło, więc poprosiłam o krótki czas do namysłu :) Jednak namyślać się długo nie musiałam i już następnego dnia napisałam, że jestem zdecydowana do nich przyjechać :)

Do kogo trafiłam?

Przyjechali z Europy 10 lat temu. Mama ucząca się z domu, tata pracujący. Trzy dziewczynki -
A. (aktualnie 7 lat), G. (aktualnie 4.5l.) i A. (aktualnie 3 l.). Lokalizacja - przenajlepszy Texas, miasto K. (ponoć przynależące do Houston - do Downtown Houston mamy 25 mil). Jeśli chodzi o K. to jakbym trafiła z mojego miasta w Polsce, do podobnego miasta w Stanach ;) Liczba mieszkańców podobna, różnica taka, że zbudowane praktycznie z samych domów jednorodzinnych, więc mega duże i wszędzie trzeba jeździć autem, nawet do najbliższego sklepu.
  
Czy jestem zadowolona ze swojego PM?

W znacznej większości tak. Rodzina traktuje mnie jak swoją, dziewczynki nazywają starszą siostrą. Z dziećmi wiadomo - są dni, że chce je się wywieźć na biegun północny i tam zostawić, ale są dni, że już myslę jak ciężko będzie je zostawić po programie. Zwłaszcza jak przychodzą bez niczego się przytulić i "I love you" albo "Give me buzi!" :) Jedyne nad czym ubolewam to lokalizacja, bo naprawdę tu można umrzeć z nudów (przed tym ratuje mnie Netflix, niekończące źródło seriali :). Wiadomo, że poznaje się ludzi, ale smutne jest, że jak chcę z kimś wyskoczyć na spotkanie muszę jechać te kilkadziesiąt mil (dzięki Bogu, że mogę korzystać z auta bez ograniczeń). Tak, są też znajomi w K. (głównie Paula [au pair z Polski], która pomogła mi się odnaleźć w USA i z którą spędzam chąc, nie chąc duuuużo czasu - tak wiem, że to czytasz :D), jednak....


Jedno host-kid ;)
 
 
Host-rodzina poprosiła mnie o nie wrzucanie za wielu informacji na ich temat w internet, stąd opisana trochę ogólnikowo :)

 N.

P.s. W przyszłym tygodniu ostatni wpis w 2015 roku i mały konkurs :)

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Jak zostałam Au-pair?

Pierwszy pomysł zostania au-pair zakiełkował w mojej głowie już w liceum. W 3 klasie mieliśmy spotkanie informacyjne jednej z agencji organizującej wyjazdy au-pair. Jednak chyba idea ta nie dojrzała wtedy jeszcze w pełni i się nie zdecydowałam. W marcu tego roku do naszego samorządu odezwała się przedstawicielka agencji Cultural Care Au Pair z prośbą o pomoc przy organizacji spotkania dla osób zainteresowanych. Na spotkaniu pojawiły się aż dwie osoby, z czego jedną byłam ja, odpowiedzialna ze strony uczelni za organizację. Posłuchałam jak dokładnie program wyglada i stwierdziłam "O, to jest dla mnie!". Dla pewności dwa tygodnie później udałam się do siedziby agencji na spotkanie z jej przedstawicielami z siedziby w USA.

A na spotkaniu...

Na spotkaniu z USA były dwie osoby - jedna: pracownica głównego biura Cultural Care z Bostonu, druga: trener szkoły dla au-pair z Nowego Jorku. Dodatkowo, oczywiście pracownice warszawskiej filii Cultural Care, wiele z nich byłe au-pair :)  Konsultanci do końca rozwiali moje wątpliwości dotyczące programu, opowiedziali jakie są etapy zostania au-pair i przeprowadzili ze mną rozmowy czy na au pair się nadaje.
Rozmowy były podzielone na dwie części:
I - tutaj byłam pytana o moje doświadczenie z pracy z dziećmi, jak zachowałabym się w przypadku gdy dziecko mnie nie słucha oraz jakie mam propozycje zabaw dla dzieci;
II - ten etap był przeprowadzany po angielsku, w celu sprawdzenia mojej znajomości tego języka, a treść rozmowy bardzo podobna do etapu pierwszego - propozycje zabaw z dziećmi, co zrobiłabym w danej sytuacji.
Po pozytywnym zdaniu rozmowy pozwolono mi przystąpić do wypełniania aplikacji.



Wszelkie informacje o nadchodących spotkaniach CC można znaleźć na ich stronie.

Aplikacja

Chyba jeden z gorszych etapów przygotowania do wyjazdu. Po spotkaniu agencja wysłała mi mejla z adresem, pod którym mogłam zacząć wypełniać swoją aplikację. W aplikacji zawarte jest wszystko - od Twojego zdrowia, przez kontakty z rodziną, doświadczenia z pracy z dziećmi do tego co lubisz robić w wolnym czasie, czy jakie obowiązki domowe wykonujesz. Dodatkowo trzeba napisać list, a'la list motywacyjny dlaczego jesteśmy tacy och i ach, i rodziny powinny nas wybrać oraz nakręcić filmik o nas (mi udało się bez filmiku, ponieważ znalazłam swój Perfect Match przed deadlinem wrzucenia filmiku :)). Musimy pamiętać, że nasza aplikacja to nasza przepustka do USA i to właśnie od tego jak się w niej zaprezentujemy zależy czy dana rodzina nas wybierze, czy nie. Ja, w rozmowie z moją hostką, dowiedziałam się, że spodobało jej się u mnie to, że pisałam szczerze, konkretnie i prosto pisałam gdy czegoś nie lubiłam :)

Referencje

Bardzo ważne przy aplikowaniu są referencje z pracy z dziećmi (w końcu jedziemy pracować jako niania :)). Trzeba dokładnie wpisać, gdzie i ile godzin pracowaliśmy z nieletnimi. Co istotne - do godzin może liczyć się  wszystko: od wolotariatu, przez opiekę nad rodzeństwem, do normalnej pracy zarobkowej jako opiekunka. Nie jestem pewna jak to wygląda w innych agencjach, ale w Cultural Care musi część tych godzin zostać poświadczona. W moim przypadku poprosiłam o referencje od brata, którego synem się opiekowałam oraz byłych już pracodawców. Referencje muszą być po angielsku i jeżeli dana osoba nie zna języka to tłumaczenie zostaje nam. Konsultanci z biura z Warszawy po otrzymaniu referencji dzwonią do danych osób i dodatkowo dopytują o nas. 

Po wypełnieniu całej dokumentacji pozostaje proces matchowania i szukania rodziny, o czym opowiem w kolejnym tygodniu :) 







Na koniec zdjęcie z dzisiaj, czyli grudzień w Teksasie. Dodam, że pogoda jaką ostatnio mamy dosłownie nas rozpieszcza. Codziennie jest jakieś 70 F, czyli ok. 20 stopni C i dużo, dużo słońca. Na piątek nawet prognozy pokazują 28 C, więc chyba znowu będzie okazja do założenia letnich sukienek :).
 

P.s. Nie ma tu żadnej kryptoreklamy Cultural Care - jest to agencja, z której ja skorzystałam i opisuję tylko swoje doświadczenia :)

wtorek, 1 grudnia 2015

Co ja robię tu?

Ponad miesiąc temu skończyłam 22 lata. Od prawie 5 miesięcy mieszkam w USA, w jednym
z najbardziej znanych Stanów - Teksasie.